poniedziałek, 14 listopada 2011

Ostatni zdun

Domyślam się, że dla młodszych użytkowników na EIOBA słowo „zdun”, brzmi tajemniczo i zagadkowo. Wyjaśnię więc krótko, że zdun to taki gość co naprawia piece kaflowe. Piec kaflowy to takie urządzenie, w którym spala się przez krótki czas węgiel. Podczas tego spalania ciepło, przechodząc przez liczne zakamarki wewnątrz pieca nagrzewa szamot, z którego wnętrze pieca jest zbudowane. Szamot bardzo długo trzyma ciepło. Po rozgrzaniu całego pieca, zazwyczaj trwa to około dwóch godzin, trzeba przestać dokładać węgiel i przypilnować, żeby na palenisku pozostał sam czerwony żar. Następnie szczelnie zamyka się palenisko i odcina przewód kominowy. Jeżeli taki piec jest sprawny potrafi trzymać ciepło przez 14 godzin. Nie zawsze jednak jest sprawny, czasami nagrzewa się tylko część pieca. Czasami jest ciepły tylko wtedy gdy się w nim pali.

W tym miejscu powracamy do zduna. Gdy piec „nie chce” grzać, wezwany zdun robi oględziny i ustala czy taki piec można jeszcze naprawić, czy też jest już tak wypalony, że trzeba go przestawić. To ostatnie określenie jest zwodnicze, bo nie można przestawić pieca kaflowego w inne miejsce, jego lokalizacja jest bowiem uzależniona od przewodu kominowego. Pod pojęciem przestawienia pieca rozumie się jego całkowitą rozbiórkę i zbudowanie od nowa, w tym samym miejscu. Oczywiście przy zastosowaniu odpowiedniego budulca, czyli gliny i cegieł szamotowych. Dobry zdun wie jak budować korytarze wewnątrz pieca, żeby nagrzewał się równomiernie i żeby węgiel nie spalał się ani za szybko, ani za wolno. Dobry zdun kończąc budowę pieca starannie dopasowuje zewnętrzne kafle, tak żeby piec nie tylko działał, ale także wyglądał jak nowy.
W moim mieście jest prawie 400 tys. mieszkańców i co najmniej kilka tysięcy pieców kaflowych, ale tylko jeden prawdziwy zdun. Pan Józef. Trzyma się bardzo dobrze, chociaż jak to mówią, ma już na plecach siódmy krzyżyk. Za każde przestawienie pieca bierze 1.500 zł. Spotykam się z nim często, bo firma w której pracuję zarządza kilkoma kamienicami czynszowymi, w których są piece kaflowe. Za każdym razem gdy zlecam mu naprawę jakiegoś pieca, pytam go czy znalazł sobie ucznia, któremu będzie mógł przekazać swoje doświadczenie. Nikt jednak się do tego zawodu nie garnie, a coraz więcej pieców jest „naprawiana” przez lokatorów. Wyglądają jakby je lepiły jaskółki.

sobota, 23 lipca 2011

Komornik bez nerwów?

Komornik i jego ekipa zawsze zachowują się rzeczowo i spokojnie, sprawiają wrażenie beznamiętnych i niezwykle kompetentnych. Wydaje się, że nie zauważają brudu i smrodu w opróżnianym lokalu, a przecież muszą go widzieć i czuć. Z pewnością są bardzo odporni psychicznie i zdeterminowani. Zauważyłem także, że eksmisji podejmują się przeważnie komornicy młodzi, na ”dorobku”. Związane jest to z tym, że eksmisja lokatora w Polsce jest sprawą bardzo skomplikowaną i nie do końca legalną, więc komornicy z dużym stażem pracy wolą zarabiać pieniądze w pewniejszy sposób.

Nasze chore prawo trzeba zręcznie obchodzić, żeby eksmisję wykonać. W chwili obecnej nie wolno na przykład nikogo eksmitować na bruk, więc eksmituje się lokatora do jakiegoś taniego hotelu, a później hotel wyrzuca go na ulicę już nie jako lokatora, tylko jako nie płacącego klienta. Oczywiście taka operacja nie jest tania, komornik życzy sobie sporej opłaty, hotel również pobiera opłatę za samo wyrażenie zgody na przyjęcie eksmitowanego, a trzeba jeszcze zapłacić za kilka noclegów.
Wydawałoby się, że na taką eksmisję stać tylko zamożnych właścicieli budynków. Zdarzają się jednak właściciele tak zrozpaczeni i zdeterminowani, że zapożyczają się, żeby wreszcie pozbyć się uciążliwego lokatora. Nie płacący czynszu lokator demoralizuje resztę mieszkańców budynku, którzy również przestają płacić. Poza tym często dewastuje lokal i inne części budynku.

Nawet tylko asystując podczas eksmisji nie płacącego lokatora trzeba być przygotowanym na olbrzymie emocje. Za każdym razem są to złe emocje, które uwalniają się w ludziach na skutek silnego stresu. Eksmisja zawsze oznacza dramat ludzki i nigdy nie da się zachować podczas niej spokoju umysłu. Nawet jeżeli przygotowując się do tej czynności nakażemy sobie spokój i nawet jeżeli podczas eksmisji, mimo wyzwisk i złych spojrzeń, zachowujemy zewnętrzny spokój, nasz umysł zawsze jest wciągany w rozgrywający się konflikt. Nie dziwię się właścicielom prywatnych budynków, że nie chcą brać udziału w eksmisjach i unikają ich jeżeli tylko mogą, wysyłając zarządcę lub pełnomocnika.

Są oczywiście eksmisje bardziej i mniej nieprzyjemne, podczas każdej jednak pojawia się złość, rozpacz i czasami rozwiązania siłowe. Wszystkie te elementy nadają im cech spektakularnych wydarzeń i często przyciągają tak zwaną prasę. Jest taka grupa „dziennikarzy”, którzy zlatują się do eksmisji jak muchy do ścierwa i karmią swoje aparaty ludzkim nieszczęściem. Najbardziej ekscytuje ich rozpacz eksmitowanego i rozwiązania siłowe.

Najemcy innych lokali w budynku reagują na eksmisję różnie. Jest to uzależnione od tego czy sami nie mają jakiś zadłużeń ale również od tego jakiego rodzaju ludźmi są eksmitowani. Czasami wszyscy mieszkańcy odczuwają ulgę gdy pozbywają się współlokatorów, którzy wywoływali burdy i ciągle stwarzali zagrożenie pożaru lub wybuchu gazu, zwłaszcza, że dłużnicy często używają butli z propanem.

Wynika to z prostej kalkulacji. Gazownia odcina dostawę za każdą zaległość, żeby nie dopuścić do narastania zadłużenia i demontuje gazomierz, więc dłużnik zamiast spłacić kilkaset złotych gazowni, kupuje za kilkadziesiąt złotych butlę i sam ją sobie podłącza. Raz lepiej, innym razem gorzej. Taka butla to bomba w rękach niedoświadczonego użytkownika. Współlokatorzy takiego mieszkańca, zwłaszcza gdy ten często jest pijany, kładąc się spać zastanawiają się czy dożyją do rana.
To co jest dramatem dla eksmitowanego i co odbiera on jako osobistą krzywdę z punktu widzenia właściciela lokalu lub budynku jest zakończeniem gehenny, trwającej czasami kilka lat. Podczas całego okresu narastania długu nie dość, że nie dostawał on żadnych pieniędzy, to jeszcze musiał płacić od tych pieniędzy – których nawet nie widział – podatek dochodowy. Tak sprytnie jest skonstruowana ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych.

Jest jeszcze jeden zonk. Właściciel wynajmowanego lokalu może nie płacić podatku od długu jeżeli ten dług jest zasądzony prawomocnym wyrokiem. Brzmi bardzo rozsądnie, prawda? Niestety szybkość polskich sądów jest legendarna. Jeżeli wysyłamy pozew na przykład w marcu, to prawomocny wyrok uzyskujemy we wrześniu i mamy zasądzony dług. Dług, który powstał do marca, ale tymczasem od marca do września powstał nowy dług i ten zasądzony nie jest.

sobota, 21 maja 2011

Biurokracja jest plagą? No jasne.

Dwa zonki, z którymi zderzyłem się tylko w mijającym właśnie tygodniu:
1.Komisja Nadzoru Finansowego (KNF)
Ma 24 departamenty i zaraza jedna wie ile wydziałów. Zapewne urzęduje w niej kilkaset osób, zajmuje okazały budynek z parkingiem w centrum Warszawy Plac Powstańców Warszawy 1 (z czystej ciekawości pójdę go obejrzeć przy najbliższej okazji). Sprzęt, komputery, służbowe samochody, służbowe telefony i pensje pewnie wyższe niż średnia krajowa. Czym zajmuje się ta Komisja? ten potężny urząd, który tak wiele kosztuje podatników? Nie wiem dokładnie ale chyba niczym.
Ponieważ kilka lat temu Komisja przejęła kompetencje Państwowego Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń, więc w swej beznadziejnej naiwności pomyślałem sobie, że sprawuje ona nadzór nad wszystkimi firmami ubezpieczeniowymi w kraju. Mamy w firmie problem z ubezpieczycielem jednego z zarządzanych budynków, który skwapliwie bierze składki ale odszkodowania zapłacić nie chce. Napisałem więc do KNF pismo z prośbą o pomoc w sporze z nieuczciwym ubezpieczycielem, no i w środę przyszła odpowiedź.
Dowiedziałem się, że moje pismo potraktowano jako sygnał, informację, która została zarejestrowana w wewnętrznych rejestrach i że „...gromadzone informacje stanowią podstawę do podejmowania odpowiednich systemowych działań nadzorczych...” Czyli krótko mówiąc moje pismo wylądowało właściwie w koszu. Odpowiedź podpisał starszy referent, a więc pisma nie widział choćby kierownik wydziału, a tym bardziej szef departamentu. Bardzo chciałbym pracować w takiej Komisji, mógłbym zbierać sygnały i informacje nawet 100 lat, gdyby mi za to solidnie płacili.

2.Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej (ZDM i KP)
Członkowie jednej ze wspólnot mieszkaniowych, której budynkiem zarządza nasza firma zażyczyli sobie, żeby i podstawić na weekend pojemnik na odpady nietypowe, bo wielu z nich ma w piwnicy stare meble i inne przedmioty, których chcą się pozbyć. Po dwóch godzinach dyskusji udało mi się ich przekonać, żeby zamówić pojemnik tylko na 6 godzin – od rana do popołudnia. Polacy to narodek bardzo praktyczny i jeżeli zauważą, że można komuś za darmo podrzucić śmieci to na pewno to zrobią. Gdyby więc pojemnik stał przed budynkiem cały weekend to w poniedziałek trudno byłoby go znaleźć pod śmieciami mieszkańców bliższych budynków na tej ulicy.
Stanęło więc na tym, że zamówimy pojemnik na piątek na godzinę 9.00 do 15.00. Zadzwoniłem do firmy podstawiającej takie pojemniki, bez problemów obiecali go postawić, muszę tylko załatwić błahostkę, formalność – pozwolenie z ZDM i KP na zajęcie chodnika. Zadzwoniłem i rzeczywiście, teoretycznie wyglądało to na formalność – wydrukować ze strony wniosek, wypełnić, załączyć mapkę, dostarczyć, proste.
Praktyka okazała się nieco inna. Gdy dotarłem na drugą stronę miasta do siedziby ZDM i KP, pani w sekretariacie skierowała mnie do pokoju 207, na II piętrze. Stały tam 2 biurka, przy jednym z nich siedział facet i stukał coś dwoma palcami na klawiaturze wysuniętej spod blatu na tyle, na ile mu pozwalało brzuszysko. Po dłuższej chwili spojrzał nawet na mnie, obejrzał mój wniosek i.... powiedział, że muszę zostawić kopię w pokoju 205, czyli obok. Nie bardzo mi się to podobało, nie jestem przecież gońcem na etacie ZDM i KP ale zależało mi więc zacisnąłem zęby i poszedłem.
Okazało się, że taką kopię którą mam zostawić w pokoju 205 muszę najpierw zrobić na parterze u pani Iksińskiej. Panią Iksińską zastałem zajętą rozmową telefoniczną ale wskazała mi ręką krzesło. Taktownie czekałem 15 minut aż skończy rozmawiać. Nie przerywałem jej, po części dlatego, że nie wypadało, a po części – większej części – dlatego, że zdawałem sobie sprawę, że jak przerwę jej pogaduchy to nic już u niej nie załatwię ani dzisiaj, ani nigdy. Gdy skończyła rozmawiać okazało się, że czekałem niepotrzebnie, bo kopie robi jej koleżanka w pokoju obok. Gdy już zaniosłem uwierzytelnioną kopię do pokoju 205 i trafiłem ponownie przed oblicze smutnego pana w pokoju 207, spotkał mnie największy z o n k, bo okazało się zezwolenia jednak nie dostanę. Takie zezwolenia podpisuje tylko kolega – ten od pustego biurka – a jego już dzisiaj nie będzie. No ale dzień jakoś zleciał, pozostawało mi już tylko odkręcenie całej akcji ze wspólnotą i przełożenie terminu.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Z prądem ostrożnie

Wtręt zawodowy – nie jestem wprawdzie elektrykiem ale dzisiaj przez dwie bite godziny wyjaśniałem właścicielowi jednej z zarządzanych kamienic, dlaczego musi wybulić niezły grosz na pomiary i przegląd instalacji elektrycznej. Oj ciężko się rozmawia z niektórymi właścicielami, należące do nich kamienice czynszowe przypominają podstarzałe pani lekkich obyczajów, twarz przypudrowana, a bebechy i nerwy w rozsypce. Właścicielowi kamienicy trudno zrozumieć, że komfort mieszkania bardziej zależy od bebechów niż od pięknie odnowionej elewacji. Bebechy kamienicy to instalacje: kanalizacyjna, wodociągowa, gazowa, no i elektryczna.
W czasach gdy budowano te instalacje elektryczne liczba odbiorników prądu posiadanych przez lokatorów nie była taka duża jak obecnie. Teraz każdy używa lodówki, pralki automatycznej, lokówki, opiekacza, żelazka, poza tym każdy ma w mieszkaniu przynajmniej jeden telewizor i radio, a niektórzy również komputery. Gdy powstawała instalacja elektryczna w budynku większość tych urządzeń nie była w powszechnym użyciu.
Cała instalacja elektryczna w budynku, zarówno ta między tablicą rozdzielczą, a mieszkaniami jak i w samych mieszkaniach, jest własnością właściciela kamienicy i to on ponosi odpowiedzialność za jej sprawne działanie.
Przez ostatnie lata lokatorzy, żeby zapewnić sobie funkcjonowanie posiadanych urządzeń, czyli tych wszystkich pralek, zmywarek, kuchenek mikrofalowych i kin domowych, wstawiali coraz większe bezpieczniki, a w końcu zaczęli je zastępować grubymi drutami.

Tymczasem przystosowana do pierwotnej mocy instalacja wraz ze zwiększaniem ilości przepływającego przez nią prądu coraz bardziej się grzała i wypalała izolację. Teraz zachodzi niebezpieczeństwo powstania pożaru, w którym może spłonąć cały budynek, bo nie wiadomo w ilu miejscach są pod tynkiem gołe druty. Przeglądy elektryczne i pomiary izolacji mają właśnie na celu ustalenie, który z pionów instalacji można jeszcze użytkować, a który trzeba niezwłocznie wymienić.

piątek, 21 stycznia 2011

Lista grzechów szpitalnych

Któż z nas przynajmniej raz nie był w szpitalu? Pierwszym wrażaniem każdego pacjenta, a także każdego odwiedzającego są przegrzewane pomieszczenia. Sezon grzewczy trwa właściwie od września do końca kwietnia i nie zawsze w tych wszystkich miesiącach jest mróz. Często trzeba otwierać okna, żeby się nie udusić, oczywiście otwierając okno nikt nie myśli o wyłączeniu grzejnika, często nie ma nawet takiej możliwości bo brakuje głowicy lub pokrętła. W efekcie grzejnik aż gotuje się i huczy pod otwartym oknem, a cenne ciepło ulatnia się na zewnątrz. Gdyby szpital miał prawdziwego zarządcę, prawdopodobnie udałoby się uzyskać 10 zł oszczędności w przeliczeniu na każdy grzejnik. Według rocznika statystycznego mamy w Polsce około 600 szpitali publicznych, a w każdym z nich jest około 1000 grzejników. Przy właściwym zarządzaniu ciepłem można by więc zaoszczędzić około 6 mln zł miesięcznie, nikt jednak nie jest tym zainteresowany, bo przecież i tak za wszystko zapłaci NFZ.

Następna rzecz, która rzuca się w oczy pacjentom to cieknące spłuczki w ubikacjach. Kilka razy miałem okazję być pensjonariuszem różnych szpitali i za każdym razem stwierdzałem, że pewna część spłuczek jest nieszczelna. Niestety nie były to przypadki chwilowe typu: dziś cieknie, a następnego dnia jest naprawiona. Nie. One sobie ciekły w sposób ciągły, nikt nic z tym nie robił i nikogo to nie obchodziło. Takie marnotrawstwo musi dziwić, zwłaszcza dlatego, że nasze szpitale są notorycznie zadłużone i ciągle potrzebują pieniędzy. Przez jedną spłuczkę potrafi wyciec 50 metrów sześciennych wody miesięcznie, a na przykład w Bydgoszczy 1 metr wody z kanalizacją kosztuje już prawie 11 złotych.

Być może marnowanie ciepła i wody nie wpływa znacząco na zwiększenie ogromnych długów szpitalnych, ale pozwala przeciętnemu pacjentowi wyrobić sobie opinię na temat gospodarności szpitala. Niefrasobliwość w szastaniu pieniędzmi NFZ-etu, które są przecież pieniędzmi nas wszystkich, pozwala powziąć wątpliwość co do uczciwości i rzetelności szpitali przy zawieraniu kosztownych kontraktów z firmami sprzątającymi, ochroniarskimi, farmaceutycznymi, dostawcami sprzętu, materiałów i środków czystości. Przecież jedynym celem tych wszystkich firm jest zwiększanie zysku, o który nie zawsze walczą uczciwie. Dlaczego przeciętny pacjent miałby wierzyć, że szpital oszczędnie gospodaruje pieniędzmi NFZ-etu zawierając kontrakty z tymi firmami, jeżeli widzi ich marnowanie w przypadku wody i ciepła?

Oprócz marnotrawstwa w szpitalu, przeciętny pacjent musi zwrócić uwagę na traktowanie w szpitalu właśnie pacjentów. Zwłaszcza gdy oglądamy, któryś z odcinków serialu "Ostry dyżur", zauważamy że w polskich szpitalach jest coś nie tak. Mój znajomy udał się na izbę przyjęć dużego szpitala z otwartym złamaniem ręki i czekał w kolejce od godz. 16.00 do godz.21.30 zanim ktoś się nim zajął. Z powodu oszczędności na dyżurze był zatrudniony jeden lekarz.