Wszyscy znamy przygody Don Kichota i jego przegrane
bitwy z wiatrakami. Według Miguela de Cervantesa walka rycerza z wiatrakami
była z góry skazana z jest z góry na niepowodzenie. Weszło nawet do
powszechnego użycia powiedzenie „walka z wiatrakami” jako walki z czymś z czym
wygrać nie można, coś jakby synonim „syzyfowych prac”. Prawo i Sprawiedliwość jednak
z wiatrakami wygrało. Od półtora roku, czyli od wejścia w życie ustawy „antywiatrakowej”
żaden nowy wiatrak w Polsce nie powstał i już nie powstanie. Nawet jeżeli jakiś
inwestor nosił się przedtem z zamiarem budowania elektrowni wiatrowych w naszym
kraju to mu przeszło.
Już nie gramy w zielone w Polsce. Ustawa
wprowadza m.in. minimalną odległość elektrowni wiatrowej równą
dziesięciokrotnej wysokości jej turbiny, od budynków mieszkalnych, parków
narodowych, rezerwatów przyrody, parków krajobrazowych oraz leśnych kompleksów
promocyjnych. Praktycznie więc nie ma już w
Polsce miejsca na wiatraki, a te które już funkcjonują też raczej będą
znikać, bo produkcja prądu z wiatru nie jest już opłacalna, Gwarantowana przez państwo
wartość zielonych certyfikatów wypłacanych właścicielom wiatraków za każdy
wyprodukowany megawat zmalała dziesięciokrotnie.
Rząd zauważył, że im więcej prądu wyprodukują wiatraki tym mniej węgla
zużyją elektrownie węglowe, więc dla górników nie będzie wcale źle jeśli
wiatraki całkiem znikną. W końcu producenci zielonej energii to nie jest jakiś
przesadnie duży elektorat. Ne jestem
jednak pewien czy likwidacja wiatraków to dobry sposób na walkę ze smogiem.