Oczywiście
każdy ustrój ma swoje lepsze i gorsze strony, dlatego trudno je ze sobą
porównywać ale chwalenie edukacji w czasach PRL trochę mnie przeraziło. Oby już
nigdy taki system „nauczania” nie powrócił. To zresztą chyba już niemożliwe, sądzę że zachował się już tylko w Korei Północnej i tylko
tamtejsze dzieci dowiadują się w szkole, że gospodarka ich kraju to jedna z
potęg światowych.
Skostniały
system nauczania oparty był na podręcznikach przechodzących z pokolenia na
pokolenie i wiedzy utrwalonej w głowach nauczycieli. Świat się zmieniał, a my
wkuwaliśmy wskaźniki ekonomiczne różnych krajów pochodzące sprzed lat. Zaczęły
pojawiać się roboty i komputery, a u nas na fizyce ... ech. Historia i „Wiedza o Polsce i świeci współczesnym” to
już nie była edukacja ale indoktrynacja.
Dociekliwość
i samodzielne szukanie wiedzy były tępione, prymusami byli tylko ci, którzy
przyswoili podręczniki. Państwo pilnowało, żeby informacje nie przenikały do
społeczeństwa, rejestrowało i monitorowało kserokopiarki, na których można było
informacje powielać. Radiotelefony miały tyko nieliczne służby państwowe, a
posiadanie krótkofalówki wymagało więcej zezwoleń niż posiadanie broni.
Jeden raz oberwałem pałką milicyjną podczas
rozpędzania grupy ludzi zgromadzonych przed przylepioną do muru odezwą. Jak się
potem zorientowałem nie należało jej czytać. Nie miałem zresztą pojęcia, że
chodzi o odezwę. Przystanąłem po prostu z ciekawości przy zbiegowisku ludzi i
nie dość szybko usłyszałem podjeżdżającą z tyłu milicyjną Nyskę. Innym razem,
przeżyłem trochę strachu podczas pobytu w akademiku WSP na ul. Ogińskiego. Ktoś
wyrzucił w tym czasie kilkadziesiąt ulotek odbitych na kserokopiarce z okna
tego budynku na IX piętrze. Kserokopiarek było wtedy w Bydgoszczy tylko kilka i
musiały być rejestrowane, podobnie jak broń, radiostcje, czy radiotelefony.
Ulotki mogły, więc być powielone na kopiarce nielegalnej lub przez nielojalnego
pracownika instytucji rządowej, który miał do kserokopiarki dostęp. Dla milicji
ustalenie pochodzenia ulotek było niezwykle ważną sprawą. Prawie natychmiast po
rozrzuceniu wszystkie ulotki zostały wyzbierane przez milicjantów, którzy
zapewne obserwowali zarówno akademik jak i okolice.
Nie trwało długo jak milicjanci weszli do budynku i
zaczęli po kolei sprawdzać wszystkie pokoje, wzbudzając ogromne emocje.
Specyfika tamtych służb bezpieczeństwa i porządku polegała na tym, że w
zetknięciu z nimi każdy czuł się w jakiś sposób winny. Istniało tak wiele
różnych ograniczeń i zakazów, że nie było sposobu na normalne funkcjonowanie
bez naruszenia któregoś z nich. Udowodnienie komuś winy nie było dla
funkcjonariusza żadnym problemem. Po pewnym czasie sprawdzający doszli do VII
piętra, gdzie mieszkały koleżanki, u których przebywałem. Byłem już bardzo
wzburzony i przez głowę przelatywały mi wszystkie moje grzeszki i przewinienia.
Emocje osiągnęły szczyt, gdy jeden ze sprawdzających, ubrany po cywilnemu,
długo obmacywał moje dłoni. Jak się później dowiedziałem ich nadzwyczajna
gładkość mogłaby wskazać, że niedawno obsługiwałem kserokopiarkę. Moje dłonie
gładkie na szczęście nie były, a poza tym przebywałem w akademiku legalnie. Mój
dowód osobisty leżał na portierni, więc zostałem uznany za niewinnego. W
akademiku wolno było przebywać do godziny 22 i często, gdy planowałem zostać
tam dłużej wślizgiwałem się bez
zostawiania dowodu. Nie było to szczególnie trudne, również tym razem wielu
chłopaków przebywało nielegalnie, w tym żeńskim właściwie, akademiku, wszyscy
oni zostali zatrzymani do wyjaśnienia.
Fragment mojej książki: http://www.mybook.pl/6/0/bid/276