środa, 30 listopada 2016

Siedem dni tygodnia

Dlaczego tydzień ma akurat 7 dni? Skąd się wzięły nazwy dni tygodnia? Nie stworzyły ich żadne religie tylko obserwacje astronomiczne ale wszystkie religie jakoś się do nich dopasowały. Wikipedia tłumaczy sprawę oględnie tak:

„Siedmiodniowy tydzień ma swoje początki w starożytnej Mezopotamii ok. 2000 lat p.n.e. Ówcześni astrologowie zauważyli, że poza tak zwanymi gwiazdami stałymi na niebie gołym okiem można wyróżnić siedem ruchomych („błądzących”) ciał niebieskich - planet. Były to Słońce, Księżyc, Mars, Wenus, Jowisz, Merkury oraz Saturn. Siedem stało się liczbą świętą, a każdy dzień otrzymał za patrona jedną z siedmiu „planet”. Później w kulturze greckiej i rzymskiej planetom (poza Słońcem i Księżycem) nadano imiona mitologicznych bogów. W większości europejskich języków nazwy dni tygodnia wywodzą się właśnie od nazw tych siedmiu ciał niebieskich, bogów rzymskich, bądź też bóstw będących ich lokalnymi odpowiednikami (np. germańskie). Wyjątkiem są języki słowiańskie, w których nazwy dni tygodnia mają własną etymologię. W języku polskim kolejne dni pochodzą od następujących słów: poniedziałek = dzień „po niedzieli”, wtorek = „wtórny” (drugi) dzień, środa = „środek” tygodnia, czwartek = dzień „czwarty”, piątek = dzień „piąty”, sobota = sabat, niedziela = „nie działać” (odpoczywać)”



Trzeba przyznać, że na przykład w języku angielskim przetrwał do dziś dzień Saturna – sobota, dzień Słońca – niedziela i dzień Księżyca – poniedziałek.

sobota, 5 listopada 2016

Bydgoski szczyt parkingowy

W godzinach popołudniowych 12 - 15 nie ma wolnych miejsc parkingowych w śródmieściu każdego dużego miasta. Akurat w Bydgoszczy na ulicy Gdańskiej, przy której mieści się biuro, w którym jestem zatrudniony po niedawnym remoncie zostały urządzone miejsca parkingowe, które oczywiście są płatne i jest ich dość mało, co jeszcze potęguje słabo rozwinięta kultura parkujących, którzy nie myśląc o innych stawiają auto ukosem na dwóch miejscach (ciekawe czemu płacą tylko za jedno)
Na szczęście kamienica, w której mieści się biuro ma własny parking. Wystarczy otworzyć bramę pilotem, przejechać przez przejazd pod budynkiem głównym, przejechać przez ciasne podwórko - studnię i przejazd pod budynkiem tylnym, żeby znaleźć się na drugim, obszernym podwórku. Znajduje się na nim kilka garaży i 14 miejsc parkingowych, większość z nich jest przeważnie pusta aż do późnych godzin popołudniowych. Teoretycznie nie ma więc żadnych problemów z zaparkowaniem. Problemy mogą się pojawić przy wyjeżdżaniu na ulicę, zwłaszcza gdy komuś się bardzo spieszy.


Oczywiście wyjazd na ulicę i brama są zaopatrzone w zakaz parkowania i teoretycznie powinny być puste. Zazwyczaj są. Czasami stoi tam jakiś samochód, ale wtedy wystarczy wysunąć z przejazdu przedni zderzak i zatrąbić. Natychmiast ktoś przybiega i usuwa auto a przejazdu. Widać, że ten ktoś zdaje sobie sprawę, że zastawił wyjazd ale jest gdzieś w pobliżu i zachowuje czujność. W piątek jednak tak się nie stało.
Tkwiliśmy w przejeździe przez 40 minut, nie ma tam możliwości otworzenia drzwi. Można tylko trąbić i telefonować. W tym czasie do przejazdu wjechał drugi samochód i nie było już nawet możliwości wycofania się. Po 40 minutach takiego tkwienia w przejeździe, równo ze Strażą Miejską zjawiła się pani kierowca i z powalającą empatią zapytała „ale co się stało?”
Być może jakaś matka nie odebrała dziecka z przedszkola, być może ktoś stracił kolejkę, bo nie dojechał do lekarza, być może ktoś nie dotarł na ważne spotkanie, być może ktoś przeżył horror tkwiąc w przejeździe, być może .....

W ZASADZIE NIC SIĘ NIE STAŁO.