Długo
ta sprawa była utrzymywana w tajemnicy, a i teraz nie jest przesadnie
nagłaśniana. Problem jest niby powszechnie znany, ciągle jednak szokuje i
zaskakuje. Pierwszy raz przeczytałem o tej sprawie w latach 90-siątych w
książce „Imperium” Ryszarda Kapuścińskiego. Już wtedy, prawie 30 lat temu
problem nabrzmiewał, a Jezioro Aralskie się kurczyło ale nikt go nie ratował.
Dawne wielki, słone jezioro znikło, a jego dno zamieniło się w pustynię. Piachy
odzyskane, rozciągające się na powierzchni większej niż 50 tysięcy kilometrów
kwadratowych. Województwo mazowieckie dla porównania ma 35 tys. km2
Mówi
się dużo o Czarnobylu i Fukushimie, a to w porównaniu z katastrofą aralską
przecież małe pikusie. Z Jeziorem Aralskim komuszki zdrowo namieszali
ulepszając naturę. Kiedyś do jeziora wlewały swoje wody dwie potężne rzeki:
Amu-daria i Syr–daria, każda z nich była dużo większa od Wisły. Zasilały słone
jezioro słodką wodą dzięki czemu żyło w nim wiele gatunków ryb, z których
połowu i przetwórstwa utrzymywała się ludność całego regionu. Nieomylne władze
radzieckie postanowiły jednak skierować wodę z obu rzek na pustynię Kara–kum i
Kyzył-kum, żeby nawodnić plantacje bawełny.
Pomysł
wydawał się niezły, bo rzeki były naprawdę potężne i chociaż plantacje
ostatecznie powstały, koszt ich funkcjonowania jest koszmarny. Wszystko
dlatego, że zamiast zbudować prawdziwe kanały, szczelne i kosztowne, które
doprowadziłyby wodę z rzek do plantacji, ludzie radzieccy (nie wiem jak ich
inaczej nazwać) zwieźli z całego ZSRR setki spychaczy, które wyryły w piaskach
pustyni zwykłe rowy. W rezultacie większość wody nie dopływa do plantacji
bawełny tylko wsiąka bezproduktywnie e pustynię. Nurty rzek osłabły, a
Syr-daria zanikła zupełnie w piaskach. Jezioro Aralskie nie dostawało już
zastrzyku słodkiej wody, a parowanie się nie zmniejszyło, zasolenie rosło, a
poziom wody opadał. Najpierw wyginęły wszystkie ryby, a potem znikła woda.
Teraz
muszą ten pasztet zjeść Kazachowie i Uzbecy. Mają słone wiatry i suche burze
roznoszące drobinki soli i toksyczne nawozy osadzone w dawnym jeziorze. Mają
popaprany klimat, wysoką umieralność dzieci, choroby płuc, oczu i skóry. Mają
przetwórnie ryb i flotę rybacką na piasku, (ciekawe o ile zmniejszyłby się
Bałtyk, gdyby woda opadła o 20 metrów). Mają także pozostałości po tajnych
radzieckich laboratoriach i składach broni biologicznej na niegdysiejszych
wyspach. Oczywiście mają również wspaniały plan zdjęciowy do robienia filmów
katastroficznych.
Nie
mają natomiast morza, po którym kiedyś pływały ich floty rybackie, ryb, które
kiedyś przerabiały ich przetwórnie i związanych z tym przemysłem miejsc pracy.
No i nie mają zdrowia, cała okolica jest skażona solą nawozami i środkami ochrony
roślin, które wiatry roznoszą z suchego dna byłego morza. Z oczywistych powodów nie ma tam również żadnego ruchu turystycznego,
bo kto chciałby dobrowolnie wdychać sól i nawozy?
Teraz
każdy może o całej sprawie poczytać w
necie. W wikipedii piszą, że władze radzieckie od początku miały raporty
ekologów i wiedziały czym się nawadnianie stepu skończy. Nie piszą jednak jak
łatwo było zamknąć ekologowi buzię w Kraju Rad i jak często zamykano tam całych
ekologów.