czwartek, 28 maja 2015

Skąd biorą się posłowie

Nie kandydują przecież na posłów znani z mediów dziennikarze i redaktorzy. Wprawdzie niektórzy z nich mają dużą wiedzę i pewnie by się nadawali. Któż jednak zmusi ich do kandydowania, skoro mają pensję kilkunastokrotnie większą od poselskiej diety? Mogą się tylko roześmiać, gdy ktoś im zaproponuje karierę polityczną.
Nie mają parcia na fotel sejmowy zdolni lekarze, którzy nie popełniają zbyt wielu błędów i ich usługi cieszą się dużym powodzeniem; ani zręczni prawnicy, którzy odnoszą sukcesy i mają dobrze prosperujące kancelarie.
Sukcesu w polityce nie szukają też przedsiębiorczy biznesmeni, którym interesy idą dobrze, którzy mają umiejętności handlowe i kierownicze pozwalające im z powodzeniem kierować swoimi przedsiębiorstwami.
Spełnieni i odnoszący sukcesy naukowcy, pisarze i aktorzy też zazwyczaj wolą nie kandydować.
Skoro więc nie kandydują ludzie dobrze zarabiający, odnoszący sukcesy, nie popełniający błędów, posiadający umiejętności i spełnieni, to spośród jakich osób rekrutują się nasi posłowie?
Wiem, że nie powinno się tak generalizować, że w każdej regule są wyjątki, itd., itd.... Słuchając jednak natchnionego bełkotu niektórych naszych parlamentarzystów i ich kłótni, widząc ich zajadłość i swarliwość, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mam przed sobą ludzi, którym nic w życiu nie wyszło, nie mają żadnej wiedzy, żadnych umiejętności, a przez swoje warcholstwo i kłótliwość zawsze byli wrzodem na tyłku dla swoich pracodawców i swoich rodzin.
Przy kandydowaniu na posła nie ma przecież żadnych progów ani badań psychiatrycznych lub psychologicznych. Ogromnej większości kandydatów zależy głównie na pieniądzach, na tym że będą im płacić właściwie za nic, za kłótnie i prywatne przyjemności. Pamiętajmy przy tym, że diety poselskie to mały pikuś na tle innych „służbowych” wydatków. Rachunki za telefony są ogromne, a każdy telefon pana posła jest ”pro publiko bono” nawet gdy dzwoni do agencji towarzyskiej. Rachunki za hotele i zakrapiane przyjęcia często są większe niż kilka pensji Polaków, w imieniu których pan poseł działa, a podróże służbowe ....
Być może nie wszyscy kandydaci na posłów to kłótliwi nieudacznicy, jednak dla wielu z nich bycie posłem to cel sam w sobie. Szczyt ich ambicji, uważają, że zostanie posłem to wierzchołek kariery, a nie początek pracy. Są przekonani, że po osiągnięciu tego wierzchołka nie muszą już nic więcej robić, bo przecież już się napracowali, składając wyborcom obietnice.


Poza tym bycie posłem dobrze wygląda w życiorysie i pomaga w robieniu kariery, przecież nie trzeba pisać jakim się było posłem, tylko że się było. Niektóre gazety lokalne sporządzają rankingi posłów z regionów. Badano między innymi w ilu głosowaniach dany poseł uczestniczył, ile posiedzeń sejmu opuścił, ile złożył interpelacji, ile razy był na mównicy. Niektóre z gazet dotarły też do innych rankingów, z których wynika ile, który poseł wydał na telefony, restauracje i podróże służbowe.
 Wielu z posłów kandyduje ponownie, nawet ci, którzy nie złożyli żadnych interpelacji i ani razu nie przemawiali, a dużo podróżowali i słabo reprezentowali swoich wyborców. Nawet posłowie, którzy brylują w telewizji nie reprezentują przecież wyborców tylko starają się zostać celebrytami, czyli ludźmi znanymi z tego, że są znani. Nawiasem mówiąc ciekawi mnie, którą grupę wyborców reprezentował znany emerytowany agent
Oczywiście w gromadce posłów z każdego regionu są też tacy, którzy starali się forsować rozwiązywanie problemów swoich wyborców, składają setki interpelacji i .... nic.. Od czasu do czasu spotykam się z byłym posłem, którego zdanie bardzo sobie cenię, bo kiedyś był moim nauczycielem. Poznałem go dość dobrze i jestem pewien, że kandydował z pobudek ideowych, zawsze był społecznikiem. Także w sejmie zamierzał przeforsować kilka spraw, żeby żyło nam się lepiej, ale ... nie dał rady. Pamiętam, że jak kandydował był pełen zapału i entuzjazmu, składał interpelacje, przemawiał i ... przestał. Mówi, że czuł się jak mały ptaszek w stadzie e gawronów.


środa, 13 maja 2015

Wolny rynek ... w Polsce

Każdy kto chce w naszym kraju sprzedać nieruchomość musi najpierw zorientować się za jaką cenę oferowane są podobne nieruchomości w najbliższej okolicy, żeby się nie zbłaźnić i nie podać ceny zbyt wysokiej lub zbyt niskiej. Po ustaleniu rozsądnej ceny może już zaoferować swoją własność do sprzedaży. Jeżeli  długo nie znajduje nabywcy może tę cenę jeszcze nawet kilka razy obniżać.
Właściwe negocjacje wolnorynkowe mają miejsce dopiero gdy sprzedawca spotka się z nabywcą, żeby ustalić wspólne stanowisko. Czyli jakiś kompromis między ceną jaką jest skłonny zapłacić nabywca, a tą którą chciałby otrzymać sprzedawca. Każdy z nich może oczywiście przerwać negocjacje i poszukać bardziej ustępliwego kontrahenta. Jednak to właśnie te dwie strony transakcji – sprzedający i kupujący ostatecznie ustalają rynkową wartość konkretnej nieruchomości.



 Wolnorynkowość kończy się podczas ustalania podatku od czynności cywilno - prawnych, który ma zapłacić kupujący Urzędowi Skarbowemu. Urzędu nie interesuje ani aktualna cena rynkowa ani transakcja ani akt notarialny. Urząd nie uznaje ceny ustalonej przez kontrahentów, czyli przez rynek, tylko oblicza swoje 2% podatku według swoich wytycznych. Słyszałem wprawdzie dzisiaj jak minister Szczurek zapewniał podatników, że każda wątpliwość będzie rozstrzygana na ich korzyść. Z drugiej jednak strony czytałem w mediach, że wyciekły wytyczne Ministerstwa Finansów do Urzędów Skarbowych, z których wynika że jeżeli dany Urząd nie rozstrzygnie  na swoją korzyść przynajmniej 75% spraw spornych z podatnikami, to będą w tym Urzędzie zwolnienia.