No
właśnie, jeżeli Bóg stworzył Ewę z żebra Adama, czyli kobietę z żebra mężczyzny
to logiczne się wydaje, że mężczyzna powinien mieć o jedno żebro mniej niż
kobieta. Nigdy tej różnicy w ilości żeber szczególnie nie podkreślano jednak
fakt, że Bóg stworzył Ewę z żebra Adama należał do niepodważalnej doktryny
Kościoła.
Co
innego nie podkreślać faktu wynikającego z doktryny, a zupełnie co innego ten
fakt kwestionować. Kiedy więc w pierwszej połowie XVI wieku niejaki
Andreas Vesalius (Wesaliusz) zaczął
badać ludzkie zwłoki i opisał budowę ludzkiego ciała dowodząc niezbicie, że i
mężczyzna i kobieta mają po 12 żeber w kręgach Kościoła zawrzało. Intencją
Wesaliusza nie było wcale zwalczanie kościelnej doktryny, był pierwszym w
dziejach anatomem i jako naukowcowi zależało mu
tylko na odkryciu prawdy o budowie anatomicznej człowieka i rozpowszechnieniu jej dla dobra przyszłych pokoleń.
Zupełnie nieświadomie stał się wrogiem Kościoła.
Z
jego bogato ilustrowanym dziełem zapoznali się ludzie umiejący czytać - w
tamtych czasach były to głównie osoby
związane z Kościołem oraz urzędnicy, nieliczni naukowcy nie związani z
Kościołem, arystokraci i ludzie sztuki – wszyscy oni byli nasączeni kościelną
doktryną o stworzeniu Ewy z żebra Adama. Szkolnictwo było wtedy wyłączną domeną
Kościoła i każdy kto umiał czytać musiał przez szkoły kościelne przejść. Gdy
więc Wesaliusz udowodnił, że każdy mężczyzna ma taką samą ilość żeber jak
kobieta wszyscy ci ludzie musieli zacząć zadawać sobie pytanie z czego w końcu
Bóg stworzył Ewę.
Kościół
zaczął więc zwalczać i krytykować Wesaliusza i jego dzieło, a także samą
anatomię jako naukę. Wesaliusz, który z tytułem doktora na uniwersytecie w
Padwie nauczał chirurgii i przeprowadzał tam pokazy anatomiczne w wyniku
nagonki Kościoła musiał opuścić Włochy. Schronił się na dworze Karola V
Habsburga, który rządził prawie całą Europą i potrafił obronić Wesaliusza jako
swojego nadwoernego lekarza. Po śmierci Karola V Wesaliusz wyjechał do Hiszpanii na dwór Filipa II, syna
Henryka i nie przerywał badań.
Inkwizycja znalazła powód, żeby go aresztować i skazać na śmierć, jednak Filip
II zamienił mu karę śmierci na obowiązek odbycia pielgrzymki do Ziemi Świętej.
Ostatecznie Wesaliusz zginął podobno w katastrofie morskiej na Morzu
Śródziemnym.
Historia
życia tego człowieka nadaje się na film sensacyjny, jednak nie przypominam
sobie jakoś, żeby ktoś choćby wspomniał o jego osobie w szkołach PRL-u, w
których się uczyłem. Były to czasy, w których łatwo było wytknąć Kościołowi, że
w wielu przypadkach doktryna kościelna przegrywa z wiedzą naukową. Jeszcze
mniejszą szansę by usłyszeć o nim mają uczniowie w naszych obecnych czasach,
gdy Kościół ma coraz większą władzę nad szkolnictwem.