Na drogach wodnych w czasach PRL zbudowano pięć stopni
wodnych: jeden w Brzegu Dolnym, 3 stopnie w ramach kaskady górnej Wisły i jeden
we Włocławku. Tylko jeden z nich – w Brzegu Dolnym – miał realne znaczenie dla
krajowej żeglugi śródlądowej, bo udrażniał Odrę, na której odbywały się prawie
wszystkie polskie przewozy śródlądowe.
Kaskada górnej Wisły miała znaczenie lokalne, powstała
głównie po to, żeby spiętrzyć wodę i doprowadzić ją do elektrowni w Skawinie,
która obecnie zaopatruje w prąd i ciepło ¼ aglomeracji krakowskiej. Tak to już
było w planistyce PRL-u, że ktoś budował elektrownię byle gdzie, a później, żeby
doprowadzić wodę do jej chłodzenia spiętrzało się rzekę. Planiści byli
oczywiści dobierani przez PZPR. Polskę mnóstwo pieniędzy kosztowało rozwiązanie
problemów, które ci planiści sami stworzyli.
Stopień wodny Łączany na górnej Wiśle
Stopień
wodny we Włocławku, który powstał w 1970 roku w środkowym biegu Wisły zamiast
jakiś problem rozwiązać sam stał się wielkim problemem. Podobno rozważano już
jego rozbiórkę jest jednak pewien problem, otóż przez ostatnie kilkadziesiąt lat cały
zbiornik włocławski pełnił rolę odstojnika w oczyszczalni ścieków. Na jego dnie
zebrały się toksyczne osady denne, zawierające między innymi związki metali
ciężkich. Eksperci szacują, że jest tych osadów około 40 milionów metrów
sześciennych. Spuszczenie tego syfu skaziłoby całą Zatokę Gdańską.
Nigdy nie istniał żaden całościowy plan obejmujący
wszystkie drogi śródlądowe w Polsce i możliwość ich połączenia. Przy
zaniechaniu nakładów na rozbudowę dróg wodnych zdumiewającą niekonsekwencją
była decyzja o budowie w PRL-u taboru śródlądowego – bardzo licznego, nowoczesnego
i kosztownego. Ktoś jednak taką decyzję podjął, być może ten ktoś nie miał
wizji przyszłości, nie pomyślał co i dokąd będzie ten tabor śródlądowy woził, a
może miał porąbany, partyjny umysł. W każdym razie wielu ludzi w latach
60-siątych i 70-siątych i na początku lat 80-dziesiątych znalazło pracę przy
budowie setek barek motorowych i pchaczy. Były to jednostki bardzo nowoczesne
jak na tamte czasy. Wyposażono w nie wszystkie, funkcjonujące wówczas,
państwowe przedsiębiorstwa żeglugowe, niektóre w nadmiarze.
Tabor pływający, czyli inaczej flota towarowa jest
najtańszym ale dopiero trzecim pod względem ważności składnikiem materialnym
transportu śródlądowego.. Zaniechanie nakładów na składnik najważniejszy, czyli
drogi śródlądowe było powodem tego, że setki nowo zwodowanych jednostek,
wkrótce nie miały po czym w Polsce pływać. Niektóre z nich przetrwały dzięki
przewozom zagranicznym, jednak znakomita większość dziś już nie istnieje.
Zostały pocięte na złom, bo nie opłacało się ich utrzymywać po to, żeby stały,
a pływać nie miały po czym.
Barka motorowa, prawdopodobnie zbudowano ich w Polsce więcej niż 300 sztuk.
Mieszkałem na takich barkach 4 lata pływając głównie do Niemiec i Holandii, w
Polsce zazwyczaj odwiedzaliśmy Szczecin ale zdarzało się, że przy wysokiej
wodzie dopływaliśmy do portu w Krzyżu o Ujściu na Noteci. Były takie barki,
których załogi wyspecjalizowały się w wożeniu butelek z huty szkła w Ujściu do
Belgii. Trudność takiego transportu polegała na tym, że puste butelki słabo
obciążały barkę czyniąc ją podatną na powiewy wiatru, poza tym piętrzące się
nad ładowniami paki butelek zasłaniały sternikowi widok. Polskie beemki nie miały
agregatów prądotwórczych, mieliśmy lodówki na gaz i kuchenki gazowe, a
ogrzewaliśmy kajuty piecami na ropę. W łazience była wanna, którą można było napełniać
wodą zaburtową przepuszczoną przez silniki, żeby była ciepła. Korzystaliśmy z wanny
po wpłynięciu na niemieckie kanały, gdzie woda była czysta.
Pchacz „BIZON” zbudowano ich w Polsce około 200 sztuk i do tego przynajmniej
dwa razy tyle barek pchanych, które nazywaliśmy pudłami. Bizony to nowoczesne,
silne statki, mają trochę głośne agregaty prądotwórcze, wyciszane kabiny,
lodówki, kuchenki i grzejniki na prąd. Poza ty hydrauliczny ster i
hydraulicznie składaną sterówkę. Pływałem, na kilku Bizonach, najdłużej w
Bielinku nad Odrą wożąc żwir do Berlina. Większe od Bizonów są pchacze „Muflony”,
nie zbudowano ich jednak dużo, znalazły zastosowanie w portach morskich. Było
też sporo mniejszych pchaczy, najwięcej chyba „Turów”.
Pchacz „Koziorożec” był bardziej nowoczesny
niż „Bizon”, miał oprócz dwóch silników napędowych i agregatu dodatkowy,
czwarty silnik pomocniczy i opuszczaną hydraulicznie całą sterówkę. Pływałem na
takim dwa sezony na Wiśle, zazwyczaj pchając pudła ze żwirem do Bydgoszczy,
Elbląga lub Włocławka. Mile to wspominam, było wesoło, bo było nas na statku czterech,
w tamtych czasach zatrudnienie nie było jeszcze dla przedsiębiorstw obciążeniem
tylko powinnością.
Najmniejszypolski pchacz „Daniel”
Brak odpowiedniej wizji i umiejętności spojrzenia na przyszłość transportu
śródlądowego prześladuje nas także dzisiaj, gdy nie ma już PRL-u. W Zarządach
Gospodarki Wodnej zasiadali i nadal zasiadają ludzie nie przygotowani do tego
merytorycznie. Nie mają pojęcia, że zarządy są między innymi po to, żeby
zapewnić na rzekach warunki sprzyjające żegludze. Dla przykładu: już w nowej
demokratycznej Polsce znowu zbudowano trzy kosztowne stopnie wodne na górnej
Wiśle, które znowu nie rozwiązały żadnego problemu żeglugowego.
Zaznaczyłem na schemacie daty powstawania kolejnych stopni, najniższy z
nich, który zbudowano w 1954 roku praktycznie odcina kaskadę od reszty Wisły i
nawet łódki mają problem, żeby go przepłynąć, bo rzeka poniżej jest bardzo
płytka. Obniżyły się też wody gruntowe i schnie Puszcza Niepołomicka
Tymczasem
budowa stopnia wodnego w Malczycach na Odrze ciągnęła się kilkadziesiąt lat przecinając
praktycznie rzekę na pół, powodując śmierć żeglugi koźleńskiej i wrocławskiej,
których jednostki nie mogły wozić węgla ze Śląska do Gryfina i Szczecina.
Wszystkie kolejne polskie rządy usiłują zarządzać drogami śródlądowymi
centralnie w ramach gospodarki wodnej, a to chyba nie jest dobry pomysł. Można
tak zarządzać drogami kolejowymi. W każdym regionie są takie same możliwości
ich rozbudowy, można je więc rozmieszczać równomiernie lub według potrzeb na
obszarze całego kraju. Można tak również zarządzać wodami podziemnymi i
melioracją. Inaczej przedstawia się sprawa z drogami śródlądowymi, które
usytuowane są tylko w niektórych regionach. Każdy z nich ma przecież inne
potrzeby i wymaga innych nakładów.
No i co ma wspólnego droga śródlądowa z rowem
melioracyjnym albo ze studnią, co mają wspólnego warunki żeglugowe na rzece z
gminną spółką wodną, żeby podlegać pod jeden resort. Jeszcze jednym minusem
centralnego zarządzania drogami śródlądowymi jest fakt, że obsadzanie
najwyższych stanowisk w państwie odbywa się według klucza partyjnego, przez
ekipę rządzącą. Często więc osoby zarządzające odgórnie drogami śródlądowymi
mają słabe pojęcie, czym właściwie zarządzają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz